piątek, 27 listopada 2015

Traffic

Piątkowe popołudnie to w Łodzi komunikacyjny dramat. Wrzeszczę i przeklinam jak szewc w drodze do domu. Moglibyśmy się wreszcie nauczyć, że po zobaczeniu zielonego światła, po prostu trzeba ruszyć, a nie czekać jak ruszy pierwszy, zaaaa nimmmm druuuuugi i w kooońcuuu trzeeeci... Cymbał w czwartyyyym, zanim zaskoczy gdzie jest "jedynka", światło się zmienia. Wkurzony piąty wpycha się na czerwonym i staje na środku skrzyżowania, bo to samo dzieje się na skrzyżowaniu przed nimi i hamuje ruch drogi poprzecznej. Wszyscy bluźnią i trąbią, a garbata babcia z respiratorem w balkoniku ma o wiele wyższą średnią na kilometr niż auto. Dziś na dodatek przypełzła mgła, dająca szansę kolejnej grupie świrów na zaszpanowanie światłami przeciwmgielnymi. Zamontujcie sobie ze cztery szperacze na dachu i wsadźcie w dupę kacze piórko. Może być cała kaczka.
Ale to wszystko jest małym miki w porównaniu z grupą encyklopedycznych debili od ustawiania sygnalizacji. Ci to dopiero musieli się napocić, żeby tak doskonale wszystko spieprzyć.
Przypomina mi się fragment "Paragrafu 22" i historia pewnego, rozchwytywanego przez kolejne firmy prezesa, którego największą zaletą była umiejętność doprowadzania ich do bankructwa. Nikt, z całym kraju, tak doskonale się nie mylił, nikt nie podejmował tak idealnie niedobrych decyzji i nie inwestował tak nietrafnie jak on. Każdy, kto chciał zbankrutować płacił mu mu niebotyczne wynagrodzenie za tą unikalną umiejętność. Słabi ci Amerykanie. U nas takich na pęczki, a tym od ustawiania świateł dorównuje jedynie pislandia. Nie mogłem się oprzeć...
Ale...
Jak już zwymiotujemy, w drodze powrotnej, pełną dawkę suplementów na każdy rodzaj źle zidentyfikowanego kaszlu, uporamy się z szczypiącym od hemoroidów dupskiem i kupimy telewizor; kiedy spalimy dwadzieścia litrów paliwa na sześciu skrzyżowaniach i dostatecznie gęsto zaplujemy kierownicę przekleństwami, a na mglistym horyzoncie pojawią się znajome okolice naszego przybytku - pojawia się wytęskniony uśmiech, że oto... znów mamy dwa dni byczenia się robiąc zakupy; że możemy sobie pościerać kurz z mebli i przelecieć odkurzaczem dywany albo zmienić wodę żółwiowi, który pływa w swoich odchodach.
Jak to napisałem tydzień wstecz...
I czym się tu martwić?
Ale grochówkę ugotuję i tak! Muszę tylko kupić jakiś suplement przeciwko pierdzeniu. I zapach do kibla.
Pomarańcza w gównie, na przykład.
Miłego weekendu życzy Darek.

         

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz