Są jednak chlubne wyjątki.
Ernest Hemingway choćby. Twardziel-intelektualista i diabelnie zdolny pisarz. Nie pamiętam, ale chyba zaczął chorować na Alzheimera. To nie była jego wymarzona droga ku zramolałej starości, którą rozwiązał za pomocą swojej ulubionej strzelby.
Ktoś chce go posądzić o tchórzostwo? Umiał żyć więc powinien też umieć umrzeć. Cenię go za to. Chorowity Witkacy przeciął sobie tętnicę szyjną tuż po rozpoczęciu wojny słusznie przewidując nadciągającą katastrofę.
Frank Sinatra kazał pochować się z flaszką ulubionej whiskey i garścią dziesięciocentówek, które zawsze ze sobą nosił od czasu porwania jego syna, aby móc dzwonić do porywaczy.
Sporo jest tego.
Sporo jest umiejących odejść z fantazją, a ja nie zamierzam nikogo oceniać. Chciałbym kiedyś usłyszeć zza grobu podobną ocenę o mnie. Spoko! Wcale mi się nie spieszy! Życie jest o wiele ciekawsze za życia. Życie po śmierci to nuda.
Słuchałem w internecie relacji pewnego pastora (?), który zszedł na zawał, ale go odratowali. Miał gość sporego farta, bo owa krótka chwila zejścia zbiegła się z wolną chwilą Jezusa, który zdążył wyłuszczyć mu cały sens życia. Dla mnie to Monty Python, ale gość tokował z mównicy ONZ, a oni tam są ode mnie mądrzejsi.
Nie chcę się dziś rozpisywać, bo już późno, ale mała dygresja na koniec by się przydała...
Jest taka piosenka Alicji Majewskiej...
Jeszcze się tam żagiel bieli,
Chłopców, którzy odpłynęli...
Odpływajcie, ale na pełnych żaglach!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz