poniedziałek, 4 stycznia 2016

Klify w Bampton, doskonałe miejsce na ostatni skok

Obudziłem się dziś przeziębiony i słaby jak mózg Kasi Bień. Ale o tym dowiedziałem się dopiero po południu, kiedy się już wyleżałem, a tabletki zaczęły działać Niepotrzebnie je brałem, powinienem bowiem wytrulać zmasakrowane kości z samego rana, i poczytać mądrości potomkini hiszpańskiej inkwizycji. Język też jakby z krańca południowo-zachodniej Europy.
Ciekawskich i nieznających tematu odsyłam na mój profil, na którym idea sięgnęła dziś bruku.
Swoją drogą to zdecydowanie za nisko ów bruk kładą narażając nieuważnych kierowców na straty ciała w nowych alusach.
Może mam w genach jakiś nadmiar masochizmu i szalenie mnie bawią odpowiedzi podobnych indywiduów, ale zawsze zastanawia mnie jedno...
Kto ich przepuścił do drugiej klasy i w imię jakiej idei?
Kościół nie, bo tym inteligencja owieczek bardziej dokucza niż pomaga, a nauczycieli nie posądzam o tak rozdętą głupotę.
Zostaje więc ręka boga, którego drogi są, oczywiście, nieodgadnione.
Niech się, zatem..., dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba... jak to mówił Rejent Milczek, ustami Olka Fredry, dobre sto pięćdziesiąt lat temu.
Widać musimy tolerować wokół siebie podobne przypadki, ale mam nadzieję, że zostaną one wpisane w księgach niebios jako nasz wkład w rozbudowę trasy do Hadesu. Obol na języku jest zdecydowanym przykładem, że i bogowie cierpią na brak gotowizny i zniżają się do ziemskiej miernoty.
Niejaka Kasia Bień, z przeproszeniem, uaktywniła się znowu przed chwilą pisząc kolejną porcję obelg i robiąc błędy w każdym słowie. Chyba nie poznałem dotąd nikogo, kto by aż tak głęboko miał w dupie szacunek do samego siebie.
Odpowiadając słowami Clarksona z Top Gear napiszę...
"Jak bardzo nie chcę poznać autorki tych słów?"
Mój dzisiejszy wpis idzie mi jak po grudzie. Trochę dlatego, że jestem chory, po części jest to wynik bezustannego odpowiadania na przysyłane wiadomości, ale najbardziej dlatego, że czuję się jak w podziurawionych skarpetach na karnawałowym balu. Od góry totalny bon ton, a w butach hula wiatr.
Może wreszcie wywieje mi z nich moje prostactwo i zakocham się w słowie miss Kasi Bień - "bót"... Cokolwiek by ono nie oznaczało.

Jeżeli istnieje na świecie jakiś człowiek, który byłby uprzejmy przetłumaczyć mi na mój język, a zwykle obracam się w języku polskim, przewodnią myśl mojej ukochanej Kasi, będę ogromnie wdzięczny. Ja wiem, że to nie jest język przyswajalny i trudny w odbiorze, pojadę zatem słowami, które mogą do Ciebie, Kasiuniu Ty Moja Ukochana, dotrzeć. To taki rodzaj hejtu. Kurde, teraz to już przesadziłem, ale może dotrze z kontekstu...
Jesteś parszywym głąbem i pantofelkiem bez podeszwy. Pływaj więc w swoim morzu głupoty, ale z dala ode mnie.





 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz