wtorek, 19 stycznia 2016

Panaceum

Pewnie kiedyś to już pisałem, ale powtórzę... Słuchając dzisiejszej muzyki czuję się jak dyslektyk. Wyrosłem z zachwytów nad śpiewającymi dwudziestolatkami, nudzą mnie i tyle. Staję się coraz bardziej niemuzykalny. Moja gitara robi za pilaster podpierający ścianę, klawisze podobnie, organki, na których kiedyś namiętnie wymiatałem "Blowing in the wind" Dylana i jakieś country do spółki z gitarą, gdzieś chyba zaginęły... Czasem coś tam zanucę sobie przy goleniu, ale nie są to kawałki Dody ani Lady Gagi. Na dodatek wczoraj odwaliłem paskudny numer, w wyniku którego mam chyba pęknięte żebro i każda próba zwiększenia pojemności płuc kończy się wstrętnym bólem w lewym boku, a jak zakaszlę to mam wrażenie, że pierdyknął mnie tramwaj. Cała ostatnia noc, spędzona na prawym boku, przyprawia mnie o bezsenność przed kolejną.
To nie jest klimat na słuchanie muzyki. No, może z jednym wyjątkiem...
Musical "Katedra Notre Damme w Paryżu" zawsze przyprawia mnie o dreszcze, a trio Garou, Daniel Lavoie i Patrick Fiori, w sztandarowym numerze "Belle", poprawiłby nastój każdego pogrzebu. Jest jeszcze hipnotyzujący Bruno Pelletier, malusięńka Julie Zenatti i flagowa postać musicalu - Esmeralda, zagrana przez hiszpańsko-cygańską piękność Helene Segara. Jeśli kiedyś połamiecie sobie żebra, to polecam taką kurację.
Bo co by nie mówić o żabojadach... Jak już coś zrobią na scenie, to klękajcie narody.
Zresztą nie tylko na scenie.
Moja, wciąż niespełniona podróż po zamkach nad Loarą, czeka na swoją kolej i nie spadnie w hierarchii ważności do czasu, aż się spełni. czego życzę wszystkim z sobą na czele.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz