poniedziałek, 7 listopada 2016

W pislandii nawet grzyby nie chcą już rosnąć czyli... przepis

Jestem zupożerny. Nie zmienię tego i nie zamierzam. Po niedzielnym rosołku naszło mnie dziś na zupę grzybową, ale ponieważ z grzybami w tym roku kompletna lipa, miałem wątpliwości czy zdołam je gdzieś kupić. Do Warszawy mam spory kawałek i po pół kilo robaczywych grzybów, tych z sejmu, nie chciało mi się jechać, wybrałem się więc na pobliski ryneczek z nadzieją, że coś znajdę. No i się udało! Pół drogi do domu zajęło mi wąchanie podgrzybków, pół - prowadzenie auta. Wbrew pozorom nie zatrzymałem się w połowie drogi...

Teraz tylko podsmażona na maśle cebulka, pokrojone grzybki i... grzybowy ślinotok przechodzących pod oknami sąsiadów.
Niech cierpią!
Jeżeli właśnie narobiłem komuś apetytu na zupę grzybową, to mam właśnie sadystyczną satysfakcję, bo jestem kulinarnym wariatem, który wręcz kocha kuchenne zapachy.
Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie zmieszał owych cudownych zapachów z polityczną stęchlizną. Równowaga musi być. Nie myślę wszak dorzucać do swojej dzisiejszej grzybowej przypraw o smaku Pawłowiczówny i kaczego kupra; pojadę ogólnikami.
Po śmierci młodego Kuronia pozwoliłem sobie złożyć rodzinie kondolencje.
Ogromna lista wpisów, spośród których dociera świętojebliwy głos prawdziwych chrześcijan...
- K..a wreszcie zdechła!
- Je..ć żydów!
Jezusa też?
Nieporadność prawicowych mózgów poraża swoim ogromem. Za każdym razem, kiedy odpowiadam na jakieś zarzuty pod adresem moich tekstów, słyszę to samo...
Coś o PO, Komorowskim, Tusku, oczywiście o moim penisie bez napletka i żebym wreszcie zdechł.
Niedoczekanie! Postanowiłem żyć do czasu umieszczenia w specjalnym zoo wszystkich bezmyślnych, radiomaryjnych, tworów z gatunku homo catolicus. Matuzalem wysiada, ale może to jedyna droga przejścia do historii?
A może mam też drugą? Kulinarną?

Bierzemy kaczy kuper... Zdrapujemy pióra za pomocą mysich zębów pani profesor, doczyszczamy brodą Macierewicza, resztki wyszczypujemy za pomocą Szczypińskiej, dodajemy trochę Szyszko i nacieramy Sobecką dla smaku. Dodajemy zmielonego Legutko i zalewamy Zalewską. Macerujemy w miesięcznicach. Im dłużej, tym lepiej. Nieżyjącego od sześciu lat, doskonale już skruszonego Zająca, Porębujemy mieczem z Kurska. Zawijamy w Glińskiego i wysyłamy na Morawy. Wszystko  poprzeszywane szydłami. Na koniec kładziemy, i tak zbyteczną, górną wargę pani premier na czubku potrawy, zwanym, od pewnego czasu, i nie wiadomo dlaczego, Błaszczakiem. Wszystko zalewamy wywarem z Klępy.
Nie zaszkodzi parę kurek, a na deser: Mazurek, kawusia, tort Suski i Sfotygowane kluski.

Siedem gwiazdek Michelina!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz