wtorek, 1 listopada 2016

Salceson Tarczyński czyli... to nie jest śmieszny wpis!

Ekshumacje są potrzebne... Uważa poseł Tarczyński z pisu, powołując się badania szczątków Tutamchamona.
Gdyby ktoś znienacka dał mi kopa w dziób i poprawił liściem, w wyniku czego pierdyknąłbym bańką o jezdnię, po której przejeżdża właśnie przedłużony autobus miażdżąc moją czaszkę wszystkimi kołami po kolei, nie wymyśliłbym podobnej głupoty! Obawiam się jednak, że z niego jest jakiś lunatyk i wpadł do studia w trakcie letargu. To byłbym w stanie jeszcze zrozumieć, bo i ja miewam kretyńskie sny...

Dziś w nocy, na przykład, śniło mi się, że mojego syna atakuje sąsiad... Ja, chyba w ramach rewanżu za napaść, rozkwaszam mu pysk i zadeptuję prawie na śmierć co, o dziwo! sprawia mu jakąś dziką satysfakcję.
Samo tłuczenie bogu ducha winnego kolegi z podwórka było dla mnie dziwną przyjemnością do czasu, kiedy jemu nie zaczęło sprawiać to przyjemności; wtedy zaczęło mi śmierdzieć ohydą.
Jeżeli ktoś pamięta podobną scenę z "Nocnego kowboja" i homo - masochistę, tłuczonego słuchawką od telefonu przez głównego bohatera, to wie z jakimi uczuciami obudziłem się przed finałem mojego snu.
Krótko po przetrawieniu owych sennych koszmarów, usnąłem znowu...
Jakież te nasze mózgi dziwaczne, bo później śniło mi się tak...

Jakieś telewizyjne studio, a w nim dziennikarka z zaproszonym gościem. Zapala się światełko: "On Air", a dziennikarka wybucha śmiechem!
- Przepraszam Państwa - zaczyna. - Gościmy dziś w studio... (znów idiotyczny śmiech), pana profesora... (i jeszcze raz śmiech): Salcesona Pendereckiego!

Za żadne skarby nie wymyśliłbym podobnej głupoty! Obudziłem żonusię swoim kretyńskim śmiechem jakoś po siódmej rano i opowiedziałem co mi się przyśniło. 
Cały dzień łaził mi po głowie ów profesor Salceson Penderecki i do teraz śmieszy mnie imię: Salceson...
Przyszło mi na myśl, że pasuje ono idealnie dla imć Tarczewskiego; w końcu czego można spodziewać się po salcesonie? To tylko zmielone resztki z przyprawami. Przyprawami na bankowym koncie oczywiście.
- Popieprzyłbym bym dziś sobie, a w banku mam tego na kilogramy. Pieprz i wanilię... w pysku bulteriera. To lecę!
Argumenty nie do przecenienia.

Powiem szczerze... Mam już serdecznie dość komentowania debilizmów wypowiadanych przez rządzących. Nie rozumiem intencji, nie pojmuję zakończenia. Nie wiem czemu ma służyć rozpieprzanie wszystkiego za wszelką cenę? Przecież nawet oni nie są na tyle głupi, by wierzyć, że może się to udać. Dla mnie jest to masz ku wojnie domowej! I w imię czego? Ku uciesze grupy niedopieszczonych i sfanatyzowanych pojebańców mamy się zacząć zabijać? Obudować granice pancernym murem, zainwestować w rakiety do odstraszania coraz to nowych, pleniących się zewsząd wrogów, wykopać tunel pod Słowacją, do Orbana, i cieszyć się jacy to z nas demokraci? A w wolnych chwilach dławić się radością na widok dziobów Pawłowiczówny i Macierewicza? I tego NAJWAŻNIEJSZEGO... Jak mu tam... Kaczyński?

Być może, któregoś dnia obudzę się o poranku, podobnie uśmiechnięty jak dziś, ze świadomością, że
przeżyliśmy najgorsze i wraca do nas słoneczko normalności. Póki co jednak... droga do tego daleka. Nie wolno nam teraz wykazać się naiwnością i uwierzyć w dobre intencje oszołomów, bo niedługo najpierw potłuczemy w domu wszystkie lustra, zanim zdążymy się w nich przejrzeć i spojrzeć samemu sobie głęboko w oczy!  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz