środa, 16 marca 2016

Biurwokraci

Na moim podwórku stoi sobie nieużywany garaż. Jest w zasadzie niczyj i nikt z niego nie korzysta. Jak to jednak bywa w kraju owładniętym biurokracją ma dwóch właścicieli. Jednym jest miasto, a drugim wspólnota. Do miasta należy ziemia pod garażem, do wspólnoty mury. Garażu nie można rozebrać, bo przestałby być pomieszczeniem za który miasto płaci czynsz, a wspólnocie nie wolno przejąć majątku w postaci ziemi pod tymże rozsypującym się truchłem. Debilizm tej sytuacji jest oczywisty dla wszystkich, za wyjątkiem naspidowanych kawusią pań, z zawiadujących "nieruchomością" urzędów. Miasto bowiem woli płacić czynsz za tę kupę gówna, niż przekazać ją w ręce wspólnoty, która mogłaby na miejscu tego niczego zasiać trawę i postawić dwie ławki. Nie ma wyjścia. Biurokracja rządzi. A to tylko dwadzieścia metrów kwadratowych na jednym podwórku. W skali kraju będą to zapewne setki tysięcy metrów opłacanych z naszych podatków.
Ale kogo to obchodzi? Przepis jest przepis, kawusia i do przodu. Forward! jakby powiedział jakiś snob. Ja wolę napisać "donkey meadow".
Bodaj właściciel koncernu Toyota ma pod swoim biurowcem kawałek poletka, na którym hoduje sobie pomidory. Ponoć kilogram wychodzi mu jakoś sześć tysięcy dolców, ale to jego ziemia i wolno mu robić z nią co chce. Paniusia za biurkiem jest administratorem nieswoich dóbr i jej gównianym obowiązkiem jest dbałość o nieswoje finanse. Za to dostaje wypłatę.

Niedaleko mnie jest kawał ziemi niczyjej służącej jako sralnia dla psów i przystanek dla żuli na fioletową herbatkę. Zatrzymałem się tam kiedyś i oczywiście zaraz wdepnąłem w psie odchody. Czyściłem buta w kałuży kiedy nadszedł dumny właściciel jakiegoś psiego giganta wraz ze swoją pociechą. Nie winię psów, że potrzebują się załatwić, ale obowiązkiem ich posiadaczy jest po nim posprzątać. Ten jednak poczekał aż piesek postawi stożka wielkości piaskownicy i już zamierzał się zawinąć do domku. Miał pecha, bo trafił na mnie, mój upaprany but i moją cholerę. Spytałem go czy i on nie może się tu od razu wysrać, a później, razem z pieskiem, zadbać jęzorami o higienę. Obraził się na mnie. Dlaczego? Oczywiście nie posprzątał. Nie zatrzymuję się już tam, bo to miejsce przyprawia mnie o mdłości.
Ciekaw jestem czy miasto płaci za tę parcelę?
Osobiście dorzuciłbym pani z odpowiedniego biura dwadzieścia złotych na miesiąc za sprzątanie tego śmierdzącego bajzlu, a zaraz postarałaby się o inwestora, który wystawi biurowiec i szklarnię. Bo gdzie jak gdzie, ale w tak przesiąkniętej gównem ziemi, pomidory wyhodują się z pewnością  słodziutkie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz