wtorek, 29 marca 2016

Prawa dłoń...

Od jakiegoś czasu korci mnie wykazanie wyższości życia w czasach daleko odbiegających od współczesności. Rozpocznę serią zdjęć...







To oczywiście rzeźba Michała Anioła: "Dawid", a ten niepozorny człowieczek na dole, to jego twórca z malowidła w Kaplicy Sykstyńskiej, także jego autorstwa. Zakładam, że jakoś tak wyglądał, bo nie jest to pewne. Nie chciał nigdy malować portretów podobnych do portretowanych, zatem i ten wizerunek może być jedynie rodzajem apokryficznej wizji samego siebie.
A teraz drugi Dawid, tym razem Donatella...


I jeszcze jeden, Berniniego...


Trzy, jakże różne, wizerunki mitycznego pogromcy Goliata. Załóżmy, że wszystkie trzy stoją obok siebie, a my oglądamy je po kolei. Przypuśćmy także, że próbujemy wydobyć z nich tajemnice z gatunku: Co autor chciał przez to powiedzieć?
Bo każdy autor chce nam coś powiedzieć, a nie tylko pokazać. Nie po to wali młotem dwa lata w marmur, aby zademonstrować bezmyślną pozostałość resztek tonowego bloku kamienia. Ma jakiś cel. Szesnastowieczni i niewykształceni prostacy chwytali go w mig. Kto im dzisiaj dorówna? Kto odważy opowiedzieć historię o którymkolwiek z zaprezentowanych Dawidów? Prawie nikt. Znamy tylko przysłowie i imiona.
Na pierwszy rzut oka możemy jednak trochę o owych rzeźbach powiedzieć...
Bernini skupił się na chwili, w której Dawid rzuca kamieniem w czoło Goliata. Widzimy także, że jest piewcą i admiratorem ludzkiego ciała. To ważna część jego twórczości, a analogie do Michała Anioła są aż nazbyt oczywiste. To żadna ujma.
Zostawmy go.

Donatello i jego rzeźba zniewieściałego młodzieńca w pedalskim kapelusiku, raczej nas nie przekonuje. Trudno wyobrazić sobie, że ów wypacykowany młodzieniec jeszcze przed chwilą był zwyczajnym pastuchem, a teraz, depcząc głowę największego z filistyńskich wojowników, zmienił się... No właśnie, w kogo?
Tego też zostawmy w spokoju...

Wróćcie do pierwszego zdjęcia.
Mocarna prawa dłoń wyczekuje, gotowa go walki. Żyły pulsują testosteronem, ale Dawid jeszcze się waha...
Czuje w sobie siłę, ale przerażają go konsekwencje. Nie boi się śmierci, boi się narodzin nowego życia; odpowiedzialności za losy narodu, któremu przyjdzie królować po zwycięskiej walce z Goliatem.
To wszystko da się wyczytać z niepewności grymasu ust.
A w oczach widać ciekawość.
Stać mnie na to?
Tak, stać!
Pręży ciało, a każdy mięsień jest gotów do walki...

Prawie cztero- i półmetrowa postać, zastygła na wieki w marmurowym dziele geniusza z Florencji, opowiada wielką historię. Nie tylko biblijną, opowiada o zmaganiu się człowieka z własnym sobą, zwycięstwie nad słabościami i stawianiem czoła przyszłości. Umiejętność opowiedzenia tego za pomocą dłuta i drewnianego młotka jest dla mnie rozpoczętym i skończonym przykładem zwycięstwa filozofii nad materią.
Niekwestionowany symbol Florencji - miasta, z którego duchowo pochodzę. Gdzieś na początku szesnastego wieku spotkali się w jednym pokoju Leonardo da Vinci, Ghirlandajo, Rovezzano, Andrea della Robia, di Miniato, Filatere, Michał Anioł...
Tych dwóch największych całe życie nie darzyło się sympatią, ale opadały im szczęki na widok twórczości drugiego. Później już, po obejrzeniu fresków w Kaplicy Sykstyńskiej, da Vinci powiedział:
- Źle zrobiłeś. Rozpocząłeś nowy rodzaj malarstwa i jednocześnie go zakończyłeś. Napytasz sobie tym biedy i wielu wrogów, bo nikt nie będzie mógł stworzyć niczego lepszego; będą jedynie nieudolnie próby dorównania tobie, a to wywoła tylko frustracje i oskarżenia. 
Mój dzisiejszy, nieco przydługi, wywód ma pewien konkretny cel...

Nasz brak umiejętności czytania ukrytych myśli, w widzianych obrazach, spowoduje wielkie szkody. Załóżmy bowiem, że powstanie smoleński pomnik... A pomnik to rodzaj rzeźby, która powinna mieć wiele znaczeń. Głupolom jednak wystarczy, że powstanie cokolwiek. Każda kupa wywalonych z lemiesza kamorów i mała tablica z jednym nazwiskiem zaspokoją rządzę odwetu na lewakach i Żydach. I nie będzie ważne o którego Kaczyńskiego w nim chodzi, bo wątpliwości czy o tego, który zginął, są oczywiste. Wszak leży już na Wawelu po wsze czasy. Teraz drugi jeszcze stoi. Niektórym wydaje się, że nawet na piedestale. I niech tak sobie będzie; niech wywalą kupę kamieni przed pałacem prezydenckim i postawią świeczki. Niech przychodzą się modlić pod tę górę narcyzmu i buty nędznego człowieczka, który wszedł na drabinę i ukradł Księżyc...

My jednak będziemy wiedzieć, że wystarczy wypożyczyć na godzinę spychacz, aby pozbyć się tej pseudo-sztuki. Trzeba poczekać, bo historia jest jak papier... Cierpliwa.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz