niedziela, 27 marca 2016

Miss mokrego podkoszulka

Mój nałóg przeważył...
Muszę spłodzić jakiś wpis, bo spokojnie nie zasnę.
Jakiś bardziej świąteczny. Słodki niczym wielkanocny mazurek, przeplatany pisankami, kurczaczkiem i barankiem, który pręży szyję po mojej lewicy, ze szczytu wypełnionego półmiska, opanowanego, od dołu, przez kolorowane jajka. W całym mieszkaniu rozpływa się zapach wanilii, ciasteczek i miksowanych truskawek, z której, z pewnością, powstanie jakiś deser na jutrzejsze spotkanie w gronie rodzinnym. Rozmraża się też perliczka, z której ponoć rosół jest najsmaczniejszy.
Nie wiem tego, bo rosołu z perliczki nigdy w życiu nie jadłem i jurto przyjdzie mi stracić dziewictwo.
No to teraz puszczę w obieg pewien przepis, który jest lekką improwizacją Gosiuni.
Kajecik, ołówek i piszcie:
Pierwsza warstwa deseru:
- Pokruszone ciasteczka zbożowe.
Wyżej...
- Płatki migdałów i rodzynki.
- Warstwa musu czekoladowego.
Jak zastygnie to dokładamy...
- Mus truskawkowy.
Na wierzchu owoce: truskawki i brzoskwinie.
Siedem milionów kalorii na pucharek. To lubicie, co?!
A we wtorek zmiana oponek na letnie, bo te zimowe już odrobinę za ciasne, po świętach!

Wracając do perliczki...
Przeglądałem internet, bo nie miałem zielonego pojęcia jak to ptaszysko wygląda...
A przypomina zmutowanego indyka z pawicą, z jakimś durnym czubem na czubku pecyny. Jest szaro-jakieś tam, cętkowano nakrapiane i waży półtora kilograma. Smak jej jest chwilowo czarną dziurą podniebienia.
Sądząc jednak z opisów, wypada przygotować się orgiastyczne przeżycia.

Świat kuchennych rarytasów jest zwykle kulinarną pornografią dla talerzowych zboczeńców. Zaślinione fotele i kuchenna podłoga... uwalana kilogramem rozsypanej mąki i cukru, walające się pod szafkami rodzynki, zdeptane mandarynki i plamy blenderowanych truskawek na okiennych zazdrostkach powodują konieczność natychmiastowej reakcji pralki z pokaźną porcją wybielacza. Ale to już po świętach.
Cieszmy się zatem chwilowym luzem na pionowych fragmentach wystroju naszych kuchni, a uwalniając ze skorupki siedemnaste jajo na twardo w kolorze blue, dodajmy solidną porcję majonezu, aby nie dostać uświęconego skrętu kiszek i wielkanocnej czkawki.
I koniecznie... ale to koniecznie... jakiegoś popychacza z gatunku: Mariola o kocim wzroku. Lekko zmrożonego i niemieszanego. Oliwka zbędna.
A jutro, z samego rana, kiedy żona się jeszcze nie obudziła, naszykujmy w wiadrze osiem litrów zimnej kranówy i pod osłoną bladego poranka...
Ale będą jaja!








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz