sobota, 12 marca 2016

Ciężkie jest życie kosiarza czyli... kulinarny szpan

Dawno nie było o gotowaniu...
To błąd, bo zawsze jak o tym piszę, to mam największą liczbę czytających. Zastanawiam się mocno, czy aby nie zmienić tematykę mojego bloga na jakiś klon Makłowicza i pisać wyłącznie o wrzucaniu do garnka marchewki z cebulą. Mam nawet taki plan żeby stworzyć specjalny rodzaj kuchni wyłącznie dla facetów. Prosty, tłusty i popychany browarem.
Bo te wszystkie wynalazki z gatunku przegrzebki, omułki, kałamarnice czy krewetki z jednej strony, a zielenina typu szpinak czy rukola z drugiej, to jedzenie cieniasów. Urobiony całym dniem prawdziwy facet, chce kawał smażonej kiełbasy z cebulą, ociekającej tłuszczem odgrzewanej wątróbki z mikrofali, albo chrupiącej golonki w piwie.
Jakoś nie przypominam sobie z historii, aby kobiety przynosiły kosiarzom na pole pekińską kapustę z żółtymi pomidorami w sosie koperkowo-marchewkowym po armeńsku. W trojakach. Mogłoby się bowiem szybko okazać, że strudzony harówą w sierpniowym słońcu kosiarz, wyśle babę celnym kopem w okolice stodoły oddalonej zwykle o dwa stajanie i cztery łokcie. Podczas takiego lotu nakopałyby jeszcze solidną porcję ziemniaków i zgarnęła kilka cebul modląc się w duchu o lądowanie na kogucie. Dlaczego na kogucie? Bo szybciej ucieka niż kura słusznie przewidując nieodległy koniec swojego żywota w trzewiach wkurwionego kosiarza. Jeszcze się sam oskubie i wyparzy, bo doskonale zna swoje miejsce w łańcuchu pokarmowym.
Czasy przekazywanych przez pokolenia sierpów i zgrzyty ostrzonych kos bezpowrotnie przeminęły. Dziś większość wyemancypowanych z męskości, ubranych w przepocony garnitur i duszący szyję krawat, zamartwiający się ilością sprzedanych tego dnia podpasek, martwi się jedynie bliźniaczo do niego podobnym key account managerem, który także popuszcza ze strachu przed jakimś innym szefem ponad sobą, że oto dramat na linii sprzedaży podpasek wyśle go z siedemnastego piętra biurowca na strzeżony parking celem umycia samochodu swojego władcy i pozbawi możliwości spłaty kredytu we frankach. I że nie będzie mógł pójść ze swoją ciężarną żoną zaszpanować wessaniem jakiegoś trąbika czy mątwy z gigantyczną ilością białka i witamin z grupy PP.
W sumie to nawet ciekawe jakież to gigantyczne ilości owego białka zagnieździło się w piętnastu gramach sercówek polanych sosem z selera? Jakie pokłady jodu, wapnia i selenu pochłonie nasz wymęczony tygodniem organizm zjadając mrożonego jeżowca po stówie za siedem deko. I ile zostanie mu sił, aby wzbudzić poranny uśmiech na twarzy swojej oblubienicy w sobotni poranek. ten nieprzemijający stres zmusza go do zjedzenia kolejnej porcji zawiniętego w glony ryżu i odrobiną surowego tuńczyka na zimno i popchnięcia go gorącą sake.
Efekt jest oczywisty. Bladym świtem budzi go mokry sen o rozgniecionych ze smalcem dwóch kilogramach pyrów i fruttidimarowa sraczka.
Chłopy! Nie przemęczajcie organizmów ponad miarę! Pyry są dobre, golonka jeszcze lepsza, a piwo...
Choćby było z gówna, nic mu nie dorówna. Najlepsze z trojaków.




To jak? Co wolicie?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz