środa, 9 kwietnia 2014

Dawno temu, mój kolega, plastyk, wybudował spory dom poza Łodzią. Nie przemyślał dwóch rzeczy. Drzwi wejściowe mijały się ze światłem schodów z piętra i otwierały się do wewnątrz. Żona mu wciąż to wypominała, że to niby musi skręcać zamiast iść prosto i nabijać kilometry Jak to baby, normalka.
Żebym nie wiem jak uczciwie przepracował w domu czas do powrotu mojej Duszki, ona i tak zawsze mi wypomni krzywo powieszony ręcznik i przesunięty 7 cm za daleko kapeć.
Gość w końcu się wnerwił i naprzeciw schodów namalował na ścianie drugie, identyczne z oryginałem, ale lekko uchylone z widokiem na ogródek nocą. Oczywiście te namalowane pozbawił także wady otwierania się na zewnątrz. Taki zgrywus. W tej historii jest morał ze złodziejem. Pewnej nocy jakiś żul dobrał się do ich domu i wlazł na piętro. Spłoszony przez domowników zbiegł po schodach i... Wiecie co było dalej, a było jak w kreskówkach Disney'a.
Taka historyjka na dobranoc. Widziałem te drzwi i krwawy ślad na "dębinie".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz