piątek, 16 maja 2014

List drugi Andrzeja Kmicica do Oleńki Billewiczówny

Żyję, ale i kolubryna wciąż stoi i tłucze jasnogórskie mury, bo noc pogodną Pan Bóg zesłał i mróz okrutny, od którego Szwedzkie tyłki do rapierów przymarzają, co nas okrutnie rozśmiesza, bo latają jak bobry w rui. Dla zbytów, Pan Czarnecki, wytrzeźwiawszy nad ranem, z wycieczką poszedł i polał wodą armaty i okolice, przez co Szwedy ślizgają się jako miesięczne bernardyny na polerowanej glazurze, i nawet ksiądz Kordecki o mało co ze śmiechu za mury nie wypadł, na ich niedołężne wysiłki patrząc. Zajadając piwną polewkę kombinuję, czy by całe klasztorne wzgórze wodą nie zlać ślizgawkę okrutną czyniąc, bo Miller raków zabrać nie nakazał, a zanim mu je ze Sztokholmu przyślą, to zima się skończy. Jedynie owa kolubryna wstręty murom czyni, bo raz narychtowana, może strzelać aż kul zabraknie. Ale niebawem tak się stanie, bo wymyśliliśmy nową zabawę, którą jakiś snob bowling przezwał i każdej nocy kolejna wyprawa podkrada kilka kul ku utrapieniu Szwedów. Powiększyłem też ową kiełbasę, którą w pysk armaty zamyślam wsadzić i... rozmarzyłem się wielce radziwiłłowskie wspominając, szczególnie Januszową... Ciekawym, czy już tam imć Zagłoba z Wołodyjowskim piwniczek z kiejdańskich miodów nie czyszczą, bom im przysiągł, że one miody, mimo że kalwińska zaraza w nich siedzi, najlepsze. Już ten opój pewnikiem je wyczuje i pierwszy do szturmu ruszy. Ech... gdyby pan Podbipięta żywota pod Zbarażem nie zbył, pewnikiem Wołodyjowskiego za mur mógłby przerzucić, a ten wykastrowałby całą szwedzką hołotę i zdrajcę Janusza, wielki dyshonor mu czyniąc. Siedzę tedy na rozgrzanej lufie armaty i lecząc hemoroidy patrzę, jak szwedzcy puszkarze z jednej strony, walą nad klasztorem do swoich po drugiej, do płaczu Wrzeszczowicza przywodząc, któren lata dookoła Jasnej Góry jak napalona wiewiórka i wydziera się wniebogłosy. Przeor Kordecki mi się pochwalił, że tuż przed oblężeniem, niejakiego Ernesta von Houdini ze Smoleńska ściągnął, który w tworzeniu mgły się specjalizuje. I faktycznie, klasztor raz się unosi, to znów opada, a wierzby zmieniają wysokość mącąc w szwedzkich łbach i przywodząc do łez i tak gówno wartych puszkarzy. Zabawę mamy zatem przednią. Niedawno, ten wyrodek Kuklinowski wymyślił, aby podkop uczynić i wraz ze swoją hołotą kopać poczęli. Pechowo zresztą, bo do dna klasztornych latryn się dokopali, których to zapasy odesłały górników do samego wylotu, smród nieopisany czyniąc, od którego książę Heski pochorował się na cały tydzień. Tak oto, duszko Ty moja, upływa mi czas w służbie Najświętszej Panienki i tylko wieczorna chłosta, smagająca moje plecy, przypomina mi o naszych wspólnych zabawach. Soroka bije wszak mocniej i powinnaś wziąć u niego kilka lekcji.
Twój Andrzej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz