czwartek, 22 maja 2014

Cyferki nic nie znaczą!

Wzruszyłem się! Serdeczne podziękowania za urodzinowe życzenia! Kłaniam się Wszystkim w podziękowaniach!
Złapaliście mnie, wczoraj skończyłem 53 lata. Dla dwudziestolatków jestem zapewne starym capem, dla osiemdziesięciolatków - szczawikiem. Problem z moimi równolatkami. Ich osądy są z pewnością mocno rozbieżne, nie chcę się zatem wypowiadać w imieniu nas wszystkich. Powiem za to coś o sobie. Szczerze. Mój rok urodzenia, tkwiący w dowodzie, i będący symbolem pośpiechu moich rodziców, jest mi całkowicie obojętny. Nie czuję się pokrzywdzony, nie pałam także nadmiernym entuzjazmem. Ot, stało się; nadeszła moja kolej na klapsa powodującego zaczerpnięcie pierwszego oddechu. Każdy to przeżył. Przeżyli to Newton i Arystoteles, przeżyły ofiary wybuchu Wezuwiusza w 79 roku naszej ery i tzw. "rocznik dwudziesty", poprzedniego wieku, mający dziewiętnaście lat w chwili wybuchu wojny i zmagający się z obsesjami idiotów pokroju Hitlera czy Stalina.
Mógłbym przecież narodzić się w średniowieczu i zostać roztrzaskany o mury Jerozolimy przez nadętych obrońców krzyża trzeciej krucjaty, trafić do Auschwitz Birkenau jako siedmiolatek i poczuć zapach Cyklonu "B",  mógłbym mieć zespół Downa albo Tumor Ewinga. Mogliby pisać o mnie peany lub chcieć mnie zamordować. Miliony możliwości.
Nie trafiłem przeto tak źle.
Oczywiście...
Wolałbym być synem Onasisa i latać śmigłowcem po bułki, spijać Dom Perignon na śniadani i zagrać w Monte Carlo o milion dolarów bez strachu, że przegram. Tylko po jaką cholerę? Jest mi całkiem nieźle w mojej skórze.
Dożyłem fantastycznych czasów bezkresu informacyjnego i, aby porozmawiać z synem w USA, wystarczy mi włączyć komputer i Skype'a. Mogę wsiąść w auto, by po dziesięciu godzinach podziwiać zabytki Wenecji, i wreszcie wiem, że Diosminal leczy układ krwionośny, a Żubr pasuje do grilla. Dzięki czarowi telewizji oglądam mówiącego po polsku Kaczora, a mój telefon wie kiedy nastąpi zmiana czasu zimowego na letni. Moja gęba ignoruje zmarszczki, włosy nie porywają się siwizną i bez problemu wchodzę na trzecie piętro. Dla zdruzgotanych wiekiem równolatków pociechą winno być wynalezienie wind, Viagry i lekarzy, do których zawsze można pójść podleczyć swoje kompleksy. Temat to długi i nie wróżący żadnego rozwiązania. Nie będąc już partią dla maturzystki wiem, że żadna z nich nie jest także partią dla mnie i, podobnie jak dinozaur nie mógł nigdy spłodzić potomstwa z krogulcem - tak i my nie powinniśmy się łasić do wschodzącego słońca.
Lubię każdy rok mojego pobytu na tym świecie i życzę Wszystkim nieprzemijającego optymizmu. Niezależnie od jakichś tam cyferek w dowodzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz