piątek, 2 maja 2014

Trzy lata temu pojechaliśmy odebrać z Danii syna, który był tam na wymianie studenckiej, w Aalborgu, czy jak się to tam pisze... Odwiedziliśmy rodzinkę w Hamburgu i zobaczyliśmy kawał Danii z fantastycznym przylądkiem Skagen, czy jak to się tam pisze...  Ten cypelek na styku Morza Północnego i Bałtyku  z przyjemnością Wam pokażę.





Po prawiczce - Bałtyk, a po lewiczce - Północne. Pogoda jak w południowych Włoszech.



Pięknie!
Nudząc się tam nieznośnie, usiadłem na piasku i pstryknąłem zdjęcie kamyczkom i muszelkom, po czym schowałem je do kieszeni.




Chwilę później to samo zrobił ktoś, kto to widział, a potem znów jakaś pani. I zrobiło mi się zaraz weselej. 
Wróciliśmy do Łodzi po pokonaniu jakichś trzech tysięcy kilometrów bez przygód. Byłem tam swoim busem, który zabiera na pokład sześć osób i kupę bagażu, bo oprócz syna, było jeszcze do przywiezienia jego dwóch kolegów i bagaż trzeciego. Ponieważ tuż potem kończył mi się przegląd auta, pojechałem do odpowiednich służb, aby go odnowić. Muszę dodać, że byłem wówczas także właścicielem  osobówki, którą, chwilowo, pożyczyłem zięciowi szwagra i została w Łodzi. 
Tak więc... mechanik ogląda moje auto i bada na różnych przyrządach, a na koniec sprawdza numery silnika i nadwozia.
- Panie! Tu się nic nie zgadza! - zdumiał się nie na żarty.
- Co Pan pitoli?
No tak... Pewnie ze cztery tysiące kilometrów, po trzech krajach, jeździłem z innym dowodem. Opowiedziałem tę historię sąsiadowi, a on tylko: I co? Można?
Żona dowiedziała się o tym może miesiąc temu. Wolałem nie ryzykować, bo dostałbym takiego kopa w d..., że lot na Księżyc zająłby mi kwadrans. Aż się boję myśleć co by było, gdybym tak, nudząc się i fotografując kamyczki, nieopatrznie zerknął w dokumenty. Musiałbym chyba wykazać się mocą i rozstąpić zderzające się fale dwóch mórz, spierdzielając do Szwecji. 




  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz