piątek, 23 maja 2014

Post nad posty!

Przeglądałem wczoraj listę najpopularniejszych blogów na Google, gdzie i ja piszę. Jest to tzw. Toplista i każdy może oddać tam swój głos na kogo mu się podoba. Z dwudziestu najczęściej odwiedzanych, chyba dwanaście to blogi kulinarne, pięć to coś pośredniego między kucharzeniem a opieką nad dziećmi, jeden jest o lekarstwach na wszystko, dwa to zdjęcia z opisem wakacji życia w Chorwacji, a reszta o fitness. Innymi słowy... Należy pisać co się ugotowało w trakcie wymiany pampersa ćwicząc podskoki i krztusząc się suplementami. Chyba sobie poradzę...
Zakładam, że mam już w domu cały arsenał potrzebny do ogarnięcia tego bałaganu. Wstawiam więc do kuchni niewielki batut i podskakuję myjąc mięso na zupę. Zeskakuję na chwilę po garnek łapiąc po drodze witaminę "C", którą przeżuwam wlewając do niego wodę. Montuję szybko huśtawkę w wylocie z kuchni, wskakuję na batut i wrzucam mięso do garnka. Zapalam gaz i wbijam niemowlaka między deski huśtawki. Rozbujanie go pod sufit zapewnia mi czas potrzebny do obrania warzyw i łyk różowej brei na lepsze samopoczucie od pasa w dół. Szubko zasuwam po hantle do pokoju. Piętnaście na lewy biceps i tyle samo na prawy, dziesięć pompek. Huśtawka zwalnia i rozlega się płacz. Pampers się przelał. Ze sprawnością wiewiórki śmigam po nowy, wymiana to parę sekund i uśmiechnięte dzieciątko fruwa jak nietoperz. Seria zdjęć do albumu i odszumowanie gotujących się żeberek. Paciorek (mam wolną chwilę!), seria - listek bobkowy, pieprz, ziele angielskie, rosołki wołowe (trzy sztuki), cała włoszczyzna, vegeta i minutnik na 45 minut. Można odetchnąć. Dwadzieścia przysiadów i triceps po piętnaście, szybciutki zastrzyczek suplementów, tamowanko krwi i już można zaśpiewać dziecku kołysankę zarzucając pupkę talkiem po rozprawieniu się kupką. Jest zielona, nie wiem czy to dobrze? Dziecko śpi, a więc osiem fikołków, trzynaście zdjęć śpiącego bobaska... Ach ta Chorwacja... Dzidek się prawie utopił po jedenastu drinkach i zjadł wszystkie parasolki. Poszli gdzieś z Kasią i wrócili dziwnie rozpromienieni bez koca. Tłumaczyli, że zamókł. Wrócą po niego jutro. Zanim odpaliłem laptopa omyłkowo pokroiłem na nim kapustę, ale tylko po wierzchu się porysował, luzik. Trzydzieści brzuszków. Sól fizjologiczna w żyłę, namiot tlenowy. Muszę obrać ziemniaki, kurde, zapomniałem. Dobrze, że żeberka gotują się długo, ale zapach! Taki kapuściany rosołek to jest coś! Może walnę do niego prażuchy, albo prażoki ...(cholera wie jak na to mówią), muszę o tym napisać na blogu, ale coś nie kleją mi się dziś zdania. Za dużo tlenu. Hiperwentylacja. Przegryzając marchewką pietruszkę dostaję czkawki. Dzieciątko się obudziło. Pakuję szkraba do wózka i startuję, jak V-2 na Londyn, do parku. Jogging. Oj!!! Jaki ładny! To pana synuś? Sąsiada! Pożyczyłem żeby pobiegać z obciążeniem. A jak grzecznie śpi! Bo dostał Relanium. Wpadam do chałupy. To dobrze, że ten wózek taki ciężki, można potrenować. Rozgnieciony walcem obiad dla synusia, ponowna wymiana Pampersów, obowiązkowe zdjęcia ulanego zalotnie posiłku po moim ramieniu, siedemdziesiąt pompek. Sto na biceps, przysiady, mineralna. Jak to dobrze, że żonka wróciła i mogę podawać do stołu! W końcu to prawie dziewiętnasta!
Dużo miałeś dziś pracy? Nieee... Jaki pyszny obiadek. Ty go zrobiłeś to ja... mam dla ciebie deserek... Ok, tylko zadzwonię. Czekam...
Pan doktor Kotek? Ile kosztuje kastracja? No jasne, że oba! Na jutro poproszę.
Uf!!! Później dodam fotki przesmacznej zupki. Jeszcze tylko wybiję kilka zębów na batucie, zajaram i walnę drina bez wody i parasolek. Ale ta Chorwacja...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz